sobota, 16 marca 2024

Dwa - Mùlk, czyli zwalnia i przyspiesza, drażni i zaciekawia

Czego tu nie ma: rockowy pazur, elektronika, jazzowe solówki na saksofonie, hip-hop, chórki i wrzask. Zdaje się, że legenda gdańskiej sceny alternatywnej ciągle gdzieś tkwi ziarenkiem w ludziach. Jest industrialnie i garażowo jednocześnie. Jak pamięta się choćby Aptekę, zdziwienia nie będzie, ale dziś już mało kto pozwala sobie na takie szaleństwo muzyczne, świadomie wybierając ścieżkę radiowych kawałków lub buntowniczych numerów, głównie na salki koncertowe. 

Tu panowie ewidentnie się bawią, poszukują, eksperymentują, nie przejmując się oczywistymi oczekiwaniami. I niby czuje się pewne inspiracje, ale po chwili pewnie skojarzenia już będą pędzić w inną stronę, więc trudno mówić o kopiowaniu kogokolwiek. 
Sama nazwa Mùlk pochodzi z języka kaszubskiego (zdaje się oznacza to ukochaną osobę), a ten krążek jak sam tytuł wskazuje, jest już ich drugą płytą.

piątek, 15 marca 2024

Księżniczka Bari - Hwang Sok-Yong, czyli nieść pokój, nieść ukojenie...

I kolejna książka z tak lubianej przeze mnie Serii z żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mocna niczym reportaż, ale co ciekawe autorka poprzez na poły baśniową atmosferę, sprawia, że nie boimy się o bohaterkę mimo tego wszystkiego co ona przechodzi. Powieść wykorzystuje mit z koreańskiej tradycji o postaci, która wędruje między światami żywych i umarłych, w poszukiwaniu życiodajnej wody. Bohaterka dostała imię Bari (Bari-degi, czyli odrzutek) i chyba tylko dzięki wsparciu babki przetrwała pierwsze lata. Ona jedna przeczuwała, iż dziewczynka będzie wyjątkowa. Opowiadała jej różne historie, dbając o rozwój płomienia, który w niej się rozpalał, wiedząc że dzięki niemu, może będzie jej łatwiej przeżyć nawet to co bolesne.
Jako siódma córka w patriarchalnej rodzinie nie była przyjęta zbyt radośnie, szczególnie że w Korei Północnej każda gęba do wyżywienia do nie lada kłopot.

Miała niecałe 10 lat gdy po kolei Bari zaczyna traci swoich bliskich i w wieku lat kilkunastu zostaje na świecie zupełnie sama. Nie ma domu, nie ma co jeść, nie ma nikogo. Może więc iść przed siebie, otwarta na to co da jej los. 

czwartek, 14 marca 2024

Geniusz, czyli to z czym do nas przychodzicie

Tadeusz Słobodzianek jako autor, reżyseria Jerzy Stuhr i on też we własnej osobie na scenie. To musi być coś wyjątkowego. I tak też jest. Pan Jerzy już zapowiedział, że tą rolą żegna się z aktorstwem teatralnym, może jeszcze pojawi się na planie filmowym, nic więc dziwnego, że widzowie walą drzwiami i oknami, a bilety wyprzedane na trzy miesiące do przodu. Dobry tekst plus świetne aktorstwo - zapewniają udany wieczór. Marudzić mogą chyba jedynie ci, którzy spodziewają się jakiejś farsy, nie lubią sztuk, gdzie dialogi stoją w centrum i trzeba trochę wiedzy, żeby je śledzić. Choć główne postacie, czyli Józefa Stalina i ojca nowoczesnego teatru Konstantina Stanisławskiego, każdy kojarzy, to obaj panowie rozmawiają też o innych postaciach, wydarzeniach, osoby które trochę znają historię imperium sowieckiego lat 20 i 30, będą miały na pewno więcej frajdy z przedstawienia.

Jedno spotkanie, choć pewnie nigdy ono nie miało miejsca. Ale może mogło. O czym panowie by rozmawiali? Tyran i człowiek nie znoszący sprzeciwu, czy krytyki, prywatnie miłośnik teatru, koneser oraz reżyser, twórca "Metody", czyli kanonicznego sposobu uczenia gry aktorskiej, starzejący się, schorowany człowiek, który w nowych realiach wciąż napotyka na granice i przeszkody. Co za czasy, gdy z samych szczytów, możesz spaść na samo dno, gdy władza kiwnie palcem i jakiś recenzent oskarży się o reakcjonizm, o nie rozumienie nowych czasów i oczekiwań widzów komunistycznej ojczyzny.

Pójdę sama - Chisako Wakatake, czyli coś się skończyło, ale to nie musi być koniec

Cieniutka książka, która jednak sprawia spory kłopot w lekturze i wiele osób być może uzna ją za mało strawną. Bohaterka powieści - 74 letnia kobieta, wspomina i analizuje swoje życie, spogląda wstecz, jednocześnie prowadząc samotne i dość biedne życie. W Japonii ta powieść okazała się przebojem literackim i pewnego rodzaju fenomenem, trudno jednak odpowiedzieć na ile wpływ miała sama treść książki, a na ile rozbudowana wokół niej otoczka. Autorka debiutowała bowiem już na emeryturze, co raczej nie jest zbyt częste, nic więc dziwnego, że tematyka którą porusza w "Pójdę sama" była odczytywana bardziej uniwersalnie jako głos pokolenia, które przepracowało ciężko życie, a teraz odczuwa trochę pustkę.

U nas pewnie też znalazło by się sporo takich historii - dzieciństwo w biedzie, na wsi, potem praca, może małżeństwo, dzieci i całe życie przepracowane, by coś osiągnąć, by zapewnić im jak najlepszy start, edukację. Nie zawsze jednak potem one to doceniają, czasem brak czasu dla pociech, czy też szorstkość wobec nich, odbija się na późniejszych relacjach. I tak jest trochę w przypadku głównej bohaterki. Mąż zmarł, z synem kontakt żaden, z córką jest słaby, żyje więc samotnie, nie mając zbyt wiele środków na utrzymanie. Przecież w większości krajów kobiety pracują mniej, zarabiają słabiej, emerytura bywa więc bardzo trudna. Dużo jej niby nie potrzeba, czujemy jednak, że to dość odległe od naszych wyobrażeń o jednym z najbogatszych krajów świata. 

środa, 13 marca 2024

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, czyli czy można pokazać cierpienie

MaGa: Jeśli o mnie chodzi to jest to spektakl, który rozłożył mnie na czynniki pierwsze. Z pełnym przekonaniem mówię, że to najlepszy spektakl jaki widziałam, choć temat ogromnie ciężki, przejmujący i z tych, który oddalamy od siebie tak długo jak się da.

Robert: Masz rację. Rozumiem wszystkie nagrody dla twórców i jestem wdzięczny organizatorom Festiwalu Nowe Epifanie za ściągnięcie spektaklu na ten jeden wieczór do stolicy. To chyba jedno z najbardziej poruszających przedstawień jakie widziałem w ostatnich latach. I to bym podkreślił. Gdybym miał oceniać to co widziałem w kryteriach artystycznych, pomysłów reżysera, gry aktorskiej, pewnie bym marudził. Odebrałem go przede wszystkim na poziomie emocjonalnym i z tej perspektywy chciałbym o nim opowiadać jako o spektaklu cholernie ważnym, poruszającym, zostawiającym ślad.

 

MaGa: Spotykam się z coraz częstszymi opiniami psychologów, że to uciekanie przed tematem śmierci wcale nie wychodzi nam na dobre. Śmierć jest wpisana w ludzkie życie i udawanie, że nas nie dotknie prowadzi jedynie do traum i takich działań względem umierających bliskich, których sami nie chcielibyśmy doświadczyć.

Robert: Nie chcemy żeby była blisko, próbujemy nie dostrzegać cierpienia, oddawać je w ręce specjalistów, żyjemy jednak w kraju, gdzie niejednokrotnie ta opieka specjalistyczna niedomaga, a po drugie towarzyszenie bliskich w chorobie i odchodzeniu, jest bardzo ważnych dla osoby która przez to przechodzi. Być blisko. W sprawach codziennych. Nie dawać odczuć samotności. Sprawiać, żeby ten ból był mniejszy nie tylko samymi lekami. Ale czy to łatwe? Czy jesteśmy do tego przygotowani? To właśnie pytania, które m.in. stawia przed nami Mateusz Pakuła w "Jak nie zabiłem...", zarówno w książce, jak i w przedstawieniu, które zrobił na jej podstawie. 

Spirala zła - Bernard Minier, czyli to jak wejście w kolejny krąg piekła

W środowym kąciku kryminalnym dziś tylko jeden tytuł, ale za tydzień może kolejne dwa, bo wciąż coś w czytaniu. Może nawet jakaś humoreska się trafi?

A dziś Bernard Minier. O ile z jego powieściami poza cyklem o Marinie Servezie miałem wrażenie różne, o tyle ta seria zawsze moim zdaniem dostarcza wiele satysfakcji dla każdego miłośnika kryminałów. Jest zagadka, jest napięcie, świetna atmosfera, zwroty akcji, czyli wszystko to co tygrysy lubią najbardziej. I tak jest też z ósmym tomem cyklu.
Dodatkowo tym razem jest jeszcze ciekawy smaczek, nazwijmy go paranormalnym, czyli to zło, z którym mierzy się nasz bohater ma naprawdę przerażające i zaskakujące oblicze. Diabeł to, czy może ktoś kto uwierzył, że jest jego narzędziem? Ale skąd te moce, które wydają się tak przedziwne, skąd ta nieuchwytność...

wtorek, 12 marca 2024

Nieporadni w kąciku filmowym dla kinomaniaków, czyli Czerwone niebo i Falcon Lake

Wtorek więc wpis dla wytrawnych kinomaniaków i dziś coś o facetach/chłopakach, którzy mają trochę problem w relacjach męsko damskich, czyli o dojrzewaniu, o tym jak trudno czasem zacząć i jak łatwo spieprzyć. Takie słodko-gorzkie historie, w których niby niewiele się dzieje, ale psychologicznie bywa całkiem interesująco. W pierwszym przypadku jest bardziej obyczajowo, w drugim może nawet odrobinkę atmosfery thrillera się można doszukać.

Czerwone niebo to film mistrza melodramatów, Christiana Petzolda. Opowiada on historię o młodym mężczyźnie, który szuka dobrego miejsca, by w skupieniu popracować nad swoją drugą książką. Niestety zamiast cieszyć się pobytem w miłym miejscu nad morzem, dokąd zaprosił go przyjaciel, chodzi cały czas nabzdyczony, wszystko go wkurza i ma ewidentnie jakąś blokadę twórczą. Wokół pożary lasów, ale ludzie wciąż chodzą na plażę, wypoczywają, kąpią się, toczy się wydawałoby beztroskie życie. I on mógłby trochę wyluzować, szczególnie że wpadła mu w oko, znajoma rodziców jego przyjaciela, która również mieszka w tym samym domu. Czy coś z tego będzie?

poniedziałek, 11 marca 2024

Klub Niepokornych, czyli zamiast recenzji kilka zaskoczeń

Zaskoczenie 1.


To moja trzecia odsłona „Klubu…” jaką obejrzałam. Pierwsza to film z 1985r., którego twórcą był John Hughes zatytułowany „Klub winowajców”, druga to spektakl o tym samym tytule zaprezentowany w ramach Sceny Debiutów w Teatrze WARSawy w reżyserii Agnieszki Czekierdy z roku 2019 i trzecia, obecnie obejrzany w Garnizonie Sztuki „Klub niepokornych” w reżyserii Piotra Ratajczaka. Wszystkie wersje poruszają problemy z jakimi borykają się nastolatkowie i choć od premiery filmu do najnowszej wersji jaką obejrzałam minęło niemal 40 lat, to ten problem dalej gorzko wybrzmiewa. Zmieniają się czasy, następuje rozwój cywilizacji, a im więcej wiemy i mamy, tym bardziej czujemy się samotni i wyizolowani. Każda wersja położyła akcenty na coś innego i każda wersja przyprawia o dreszcz niedowierzania: jak to możliwe, że tego nie widzimy…

niedziela, 10 marca 2024

Biedne istoty, czyli ten twórca jest szalony

Nie zdążyłem z filmami oscarowymi jak planowałem, będzie więc pewnie za jakiś czas uzupełnienie, może zbiorcze, bo notek gromadzi się całkiem sporo. O jednym filmie jednak chcę napisać już dziś, bo jak czuję będzie to nagroda dla Emmy Stone za główną rolę kobiecą.
Zagrała perfekcyjnie, wykorzystując ten scenariusz do maksimum. Wokół postaci przez nią graną utworzyło się już całkiem sporo interpretacji, a pewnie to ile włożyła w nią życia i emocji, trochę pomogło w tym, by nie była ona jednoznaczna. Obiekt eksperymentu, żywa lalka, zabawka, obiekt pożądania, z czasem zmienia się w istotę niezależną, podejmującą własne decyzje. Wciąż trochę naiwną, w nosie mającą jakiekolwiek normy i zasady, zdolną jednak do emocji i działania już nie zawsze zgodnie z życzeniem innych. Czy to film feministyczny, jak by chcieli niektórzy, o tym że nie da się z kobiety uczynić jedynie bezwolnego obiektu uwielbienia, że prędzej czy później nawet mózg dziecka nauczy się niezależności i wybierze wolność, odrzucając wdzięczność dla swojego opiekuna... Moim zdaniem niekoniecznie i wciąż jest we mnie jakiś niepokój. Niby Yorgos Lanthimos fundował mi go często, tym razem jednak to nie jest kwestia jedynie wyborów etycznych, tak jakby opowiadając o chorych postawach wykorzystujących kobiety mężczyzn sam spełniał jakieś swoje fantazje.

sobota, 9 marca 2024

Napis, czyli bo my tu żyjemy jak w rodzinie

MaGa: Zasiedziałych w apartamentowcu mieszkańców podobno nie interesuje napis w windzie, przyrównujący nowego lokatora, pana Lebrun, do – grzecznie rzecz ujmując - fallusa. Nikt się do napisu nie przyznaje, każdy twierdzi, że jest mało istotny, że nikt go nie widzi. Trochę inaczej uważa sam zainteresowany. On pragnie dowiedzieć się, który z sąsiadów, nie znając go, bez podstaw usiłuje go szkalować.

Robert: Gérald Sibleyras niby opowiada o Francji, ale w sumie fajnie, że podjęto decyzję, by przenieść to po raz kolejny na deski teatru w Polsce, bo to również opowieść i o naszym społeczeństwie. O tym jak potrafimy zamykać się w naszych komfortowych bańkach i mało otwarci jesteśmy na innych, na nowych w swoim sąsiedztwie, oczekując że to oni się dostosują. O tym jak czasem trudno oddzielić twoje przekonania i postawy od tego czego od ciebie oczekują inni żebyś myślał i mówił. Nawet jak nie masz ochoty - rób to, bo tak trzeba, bo inni robią. Nawet jak myślisz inaczej, nie wolno ci mówić tego na głos, bo nie wypada. I największa zbrodnia: nie pytaj innych dlaczego, bo okażesz się ignorantem i będziesz skreślony w towarzystwie. Pewnie trochę dlatego, że nie bardzo wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie, ludzie się go zwyczajnie boją.

Czego dusza pragnie, czyli trochę humoru, trochę pytań o to co ważne

Mały przerywnik na blogu. Uzbierało się już ponad 20 tematów i wcale nie jest łatwo ustalać kolejność pisania o spektaklach, książkach czy filmach. Tylko żeby nic z głowy nie uciekło. Nie mam takiego komfortu, by pisać na bieżąco o wszystkim, zwykle po prostu jak mam kwadrans, to siadam i piszę akurat o czymś co albo jest świeże albo długo czeka w kolejce. Nie pytajcie jak się to udaje dzień w dzień. Jakoś się udaje :)

Na pewno z obiecywanych rzeczy do końca miesiąca pojawią się Biedne istoty, dwie książki z Azji, jedna z Ukrainy, coś z fantastyki, kolejny kącik dla smakoszy kinowych, kryminalna środa, pewnie serial, coś muzycznego i uff chyba 5 spektakli teatralnych.

A dziś zbiorek opowiadań. Dość wyjątkowy, bo SQN od kilku lat wypuszcza go na przełomie grudnia i stycznia, przeznaczając cały dochód na WOŚP, a potem kończy jego dystrybucję. Ach, co ważne jest tylko e-book. Co roku zapraszani są różni autorzy, którzy piszą albo specjalny tekst albo dają coś z szuflady. Niestety nie ma jakiegoś motywu przewodniego (a szkoda), czyli teksty są dość przypadkowe i jak to bywa ze zbiorami opowiadań, nie zawsze równe.
Ponieważ jednak mam zasadę, by pisać o wszystkim (a przynajmniej się staram), to oto notka tomu z ubiegłego roku, który czekał w komórce na przeczytanie.

piątek, 8 marca 2024

Lęk, czyli ja już dłużej tak nie mogę

Dwa dni z festiwalem Epifanie (klikajcie tu https://noweepifanie.pl/), a ja mam w głowie tyle refleksji i emocji w sercu, jak nie miałem od dawna. Ktoś powie po zerknięciu - ale przecież program jest budowany z rzeczy, które są zwykle już znane. Po pierwsze jednak nie wszyscy czasem zdążą coś zobaczyć, przegapią, nie wszystkie były wcześniej w Warszawie pokazywane. Po drugie jest też wartość dodana, bo spektaklom czy pokazom towarzyszą ciekawe spotkania i rozmowy. 


"Lęk" miałem w planach do nadrobienia, nie tylko ze względu na zbierane nagrody, czułem że to będzie coś ciekawego. I odczucia się potwierdziły. Film jest dość surowy, skromny, ale porusza jakże ciekawy i ważny temat. 
Oto dwie siostry jadą autem. Nie znamy ich celu, choć wiemy że jest dość daleko i muszą nocować po drodze. Obserwujemy napięcie jakie między nimi jest i powoli domyślamy się wszystkiego, bo tu prawie nic nie jest powiedziane wprost. Choroba starszej nie da się ukryć, widać że to stadium, w którym naprawdę ból może pojawić się w każdej chwili i trudno funkcjonować normalnie, nawet mimo leków. A mimo to nie jest to temat ich rozmów, chyba że coś wymknie się młodszej w złości. Ona wciąż szuka jakiejś nadziei, choćby małej szansy, próbując do tego samego przekonać siostrę, która wszystko zbywa milczeniem. Jest zmęczona, wciąż jednak szuka w sobie energii do działania, stara się nią zarazić siostrę.

środa, 6 marca 2024

Ależ rollercoaster, czyli Reina Roja i Cherub

W głowie sporo niełatwych emocji po seansie filmu, poczekajcie jednak do czwartku lub piątku, żebym sobie to poukładał w głowie. Chyba szykują się dwie ciekawe notki plus trzecie zaległa, która trochę wiąże się tematycznie. O czym to będzie? A nie powiem na razie.

Środę wyznaczyłem wstępnie na kącik kryminalny więc dziś jego kolejna odsłona. I dwa mocne tytuły. Ach jak ja lubię takie książki, w których świetnie zbudowane jest napięcie, ze zwrotami akcji, niespodziankami i ciekawymi bohaterami. 

Zacznijmy od Juana Gómeza-Jurado, który ni stąd ni zowąd w ciągu roku stał się jednym z bardziej rozchwytywanych autorów thrillerów kryminalnych. Po Ciszy Białego Miasta czy cyklu Redondo, polscy czytelnicy wiedzą, że Hiszpanie potrafią grać w tą grę. A potem wystarczy już dobra strategia reklamy i tzw. marketing szeptany, który odgrywa na naszym rynku chyba coraz większą rolę. Sam też zostałem namówiony przez czytelniczkę tego cyklu, więc wiem o czym piszę :)

Czerwona królowa Reina Roja. Pierwsze wrażenie? Świetna zabawa. Ale warto trochę wyłączyć myślenie, bo czuje się, że autor to raczej szkoła Dana Browna, czyli stawia na atmosferę, a nie na szczegóły. Gdyby się człowiek trochę zastanawiał nad logiką podsuwanych rozwiązań (choćby punkt wyjścia, czyli ponad narodowa policja, która w każdym kraju ma raptem po kilka osób, proces naboru) i niektórych scen, to trochę by się uśmiał, ale jak już wejdzie w ten klimat, nie będzie chciał odkładać lektury.